sobota, 13 października 2012

Rozdział 2.

Na ogromnym stole stały już liczne potrawy i wypieki. Pani Granger nerwowo krzątała się po salonie. Po raz setny poprawiała obrus, zmieniała ustawienie poszczególnych misek i talerzy. Starała się, aby zorganizowana przez nią kolacja wypadła idealnie. Hermiona przyglądała się temu, nie kryjąc irytacji. Nienawidziła perfekcjonizmu, gdyż jej zdaniem doskonałość była najzwyczajniej w świecie nudna. To liczne niedociągnięcia, wady nadają ludzkiemu życiu sens. Wiadomo-powinniśmy walczyć ze swoimi słabościami, aczkolwiek jej matka przesadzała. Przecież równo ułożone serwetki nie uczyniły Świąt Bożego Narodzenia bardziej magicznymi.
-Może byś pomogła?-w głosie pani Charlotte dało się wyczuć nutkę żalu. Podczas gdy ona przejęta dopracowywała każdy szczegół,  Miona siedziała na sofie i uważnie obserwowała poczynania swojej rodzicielki
-Mamo, spokojnie. Co za różnica gdzie umieścisz stroik?-odpowiedziała dziewczyna, również nie siląc się na uprzejmy ton.
Po chwili zrezygnowana matka opuściła pokój. Podczas gdy cały świat przygotowywał się do Wigilii, Hermiona jako jedyna nie uległa świątecznej gorączce. Zastanawiała się, co robią jej przyjaciele. Z pewnością spędzali czas na grze w szachy lub podjadaniu ciast. Harry tegoroczne święta spędzał u Weasley'ów, więc zarówno on jak i Ron nie mogli narzekać na nudę.
-Hermiono, za godzinę przyjdą moi rodzice. Przebierz się-poradził Edward.
Szesnastolatka machinalnie wstała z kanapy i skierowała się w stronę swojej sypialni. Ojciec z początku przyjrzał się jej ze zdumieniem, lecz postanowił nie poprzestać na prostym poleceniu i nawiązać dłuższą rozmowę-te miały miejsce w ich domu niezwykle rzadko.
-Tak wiele się zmieniło...-odparł bardziej do siebie, niż Miony.
-Co konkretnie masz na myśli?-spytała.
Poczuła, że to pytanie może zmierzać do pogawędki, a te w wypadku państwa Granger wskazywały na zabawę w opiekuńczych rodziców.
-Widzisz, kochanie. Czasem ludzie mają swoje sekrety. Zatajają fakty dla czyjegość dobra. Później okazuje się, że to wszystko na nic, a efekt jest odwrotny do przez nas oczekiwanego-zaczął.
Jego słowa były dla Hermiony całkowicie bezsensowne i nie miała pojęcia do czego zmierza ten monolog.
W pomieszczeniu nieoczekiwanie zjawiła się Charlotte. Posłała swojemu ukochanemu gniewne spojrzenie. Zmieszany zwrócił się do młodej czarodziejki:
-Idź się ubrać. Jutro wrócimy do naszej rozmowy-poradził, a następnie wyszedł z pokoju dziennego.
Po chwili dziewczyna znajdowała się przed lustrem, uważnie przeglądając się swojemu odbiciu. Założyła piękną, bordową sukienkę z bufiastymi rękawami o długości 3/4. Sięgała połowy ud, co optycznie wydłużyło jej zgrabne nogi. Nerwowo przygryzała dolną wargę, niczym początkująca artystka mająca za chwilę wystąpić przed ogromną publicznością. W rzeczy samej  każda uroczystość rodzinna była dla niej ogromnym stresem.        
                       ***
Chłopak samotnie siedział w fotelu. Od przyjazdu z Hogwartu praktycznie nie opuszczał swojego pokoju. Wolał nie narażać się ojcu, który pouczał go w każdej drobnostce. Najchętniej pozostał by w czterech ścianach równieź podczas Wigilii, aczkolwiek nie istniała raczej taka możliwość. Widząc, że dochodzi dziewiętnasta niechętnie zarzucił na siebie popielatą marynarkę i zjawił się na parterze ogromnej posiadłości należącej do rodziny Malfoyów od kilkuset lat. Skrzaty domowe powoli kończyły przygotowania świątecznego stołu. W między czasie Lucjusz jak zwykle zawzięcie sprzeczał się ze swoją małżonką. Draco wyminął ich zwinnie, wchodząc do holu. Tam potrącił jednego ze służących, który upuścił tacę, a jej zawartość rozsypała się na ciemnozielonej wykładzinie.
-Jak chodzisz imbecylu?-warknął Malfoy, nie dopuszczając do siebie myśli, że wypadek był wyłącznie jego winą.
-Przepraszam, panie. Nie chciałem...-odparła postać o drobnej posturze i natychmiast zabrała się do posprzątania resztek jedzenia.
-Jest jakiś problem?-niespodziewanie za Draconem pojawił się jego ojciec.
-Pieprzony skrzat na mnie wleciał-odparł poirytowany chłopak.
Po pokoju najpierw rozszedł się męski głos-"Crucio", a następnie pisk niewinnej istoty. W takich momentach blondyn doceniał bezwględnego Śmierciożerce. Z triumfalnym uśmiechem odszedł od konającego stworzenia. Czerpał satysfakcję z cudzego ciepienia-dokładnie jak Lucjusz. To była jedna z niewielu cech, które cenili w nim rodzice.
-Zaraz zjawią się nasi goście-powiedział jasnowłosy mężczyzna.
Zaciekawiony chłopak spojrzał wyczekująco na ojca. Chciał bowiem dowiedzieć się czegoś więcej o osobach, które miały spędzić z nimi święta. Co roku ich dom odwiedzali zwolennicy Czarnego Pana, a zadaniem Draco było zachowywanie się jak przystało na prawdziwego mężczyznę o zaszczytnym nazwisku "Malfoy".
-Mój znajomy, Jonathan Woodsen przyjdzie razem ze swoją żoną Rosalindą. Oczekuję, że nie przyniesiesz mi wstydu-rzekł beznamiętnie, po czym otworzył drzwi zaproszonym przez niego Śmierciożercom.
***
Sytuacja w domu była bardzo napięta. Podczas gdy Charlotte starała się podtrzymywać rozmowę z teściami o niezwykłych osiągnięciach Hermiony w nauce, Edward sączył kolejny kieliszek wina. Od czasu do czasu potakiwał małżonce, zerkając na córkę z wymuszonym uznaniem. Tak naprawdę nigdy nie był z niej dumny. Co prawda słyszał o jej ogromnej wiedzy, lecz nie pojmował świata czarów i zasad, które nimi rządzą. Mionie też nie zależało na zrozumieniu, nauczyła się być samowystarczalna. Jeśli już potrzebowała pomocy, zwracała się do przyjaciół-nie rodziców.
-Hermiono, dlaczego nic nie mówisz? Słabo wyglądasz-stwierdził staruszek.
-Wszystko ok, dziadku. Jestem zmęczona podróżą i tyle-powiedziała, a na jej twarz wstąpił cień uśmiechu.
Odpuściła sobie to przedstawienie. Wolała bezczynnie siedzieć i bacznie obserwować jak cała rodzina Granger stara się dobrze wypaść przed krewnymi. W tym roku odpuściła sobie udawanie kogoś, kim tak naprawdę nigdy nie była; wspaniałą córką, miesiącami wyczekującą spotkania z najbliższymi. Babcia, dziadek, mama, tata-dlaczego te słowa brzmiały tak obco?
-Masz tam jakiś przyjaciół? Może jest jakiś szczególny młodzieniec?-tym razem głos zabrała matka Edwarda.
-Owszem, poznałam świetnych ludzi. Co do drugiego pytania-nie mam chłopaka-oznajmiła, nie odrywając wzroku od talerza.
-A inni czarodzieje też pochodzą ze zwyczajnych rodzin?-odezwał się dziadek William.
-Różnie to bywa. Niektórzy są tacy jak ja. Inni mają rodziców z magicznymi mocami, a czasem tylko jeden rodzic posiada nadprzyrodzone zdolności-wyjaśniła.
Krótko mówiąc znajdowała się w najgorszej możliwej sytuacji. Prościej jest móc od najmłodszych lat rozmawiać o magii, dzielić się wrażeniami na temat Hogwartu. Z czasem można było przywyknąć do braku zrozumienia, najgorsze były docinki osób obdarowanych przez los większym szczęściem. Udawała, iż nie robi to na niej wrażenia, aczkolwiek słowo "szlama" nie raz doprowadzało ją do płaczu. Przed wrogami udawała silną, a po lekcjach zamykała się w łazience i cicho szlochała. Niekiedy dochodziła do wniosku, że przebywanie w mugolskiej szkole to zapewne mniejsze wyzwanie. Z drugiej strony magia była dla niej zbyt fascynująca i nie umiałaby zaprzestać uczenia się nowych zaklęć, eliksirów.
Chwile spędzone nad książkami pozwalały jej zapomnieć o wszystkich problemach, a owocowały wspaniałymi wynikami w nauce i samorealizacją. Tyle razy chciała się zmienić, przestać brać to wszystko do siebie, a co najważniejsze, nikogo nie udawać. Ten wieczór utwierdził ją w fakcie, że nadeszła pora skończyć udawanie i zacząć nowe życie. Rodzinę Granger od dłuższego czasu łączyło jedynie nazwisko. Jednak nikt nie miał odwagi by powiedzieć to na głos.
***
Draco nie zawiódł swojego ojca. Zachowywał się jak należy, a rozmowa z Jonathanem dała świadectwo jego dojrzałości. Nie był zbyt ciekawski, ale jednocześnie uważnie słuchał wypowiedzi Lucjusza i drugiego Śmieciożercy. W przyszłości miał stać się jednym z nich, więc Malfoy Sernior zapoznawał go ze zwolennikami Voldemorta. Znakomity ze mnie aktor-pomyślał Dracon. Tak naprawdę spotkania ze znajomymi ojca wogóle go nie interesowały. Udawanie zafascynowanego przynosiło mu jednak spore korzyści-święty spokój.
-Hogwart to ponoć bardzo dobra szkoła-po raz pierwszy głos zabrała Rosalinda.
-Owszem-przyznał Lucjusz.-Draco rzecz jasna należy do Slytherinu.
-A państwo mają dzieci?-spytał blondyn.
Ci wymienili między sobą znaczące spojrzenia. Czyżby trafił w czuły punkt? Wiedział, że kiedy goście wyjdą rodzice zapewne nie pozostawią tego bez komentarza. Tylko skąd Smok mógł wiedzieć, że lepiej nie zaczynać tego tematu? Dla własnego bezpieczeństwa postanowił wytrwać do końca kolacji w milczeniu. Ojciec wielokrotnie powtarzał mu o byciu mężnym, potężnym. Ciekawe jak jego dorastający syn miał nabyć te cechy, skoro musiał uważać na każde słowo, najdrobniejszy czyn.
-Na nas już pora-kiedy z ust Jonathana padło to zdanie, chłopak odetchnął z ulgą.
Cała trójka odprowadziła parę do drzwi. Tak też zakończył się kolejny, świąteczny wieczór. Malfoy udał się do swojej sypialni, aby uniknąć rozmowy z rodzicami. Powoli zaczynał mieć dosyć otaczającej go atmosfery. Nie chciał zostać Śmierciożercą, chociaż zdawał sobie sprawę, że to jego przeznaczenie. Tak naprawdę nigdy nie zastanawiał się, czego on sam oczekuje od życia. Liczyło się głównie to, czego życzy sobie Lucjusz. Starał się być jego wiernym odwzorowaniem. Draco ocknął się z zamyśleń. Za oknem szalała śnieżyca, niebo błyszczało milionami gwiazd. Pogoda wprost idealna jak na dwudziesty czwarty grudnia. Zapewne dla wielu wszystko w ten dzień było perfekcyjne-nie tylko warunki atmosferyczne. Tyle, że szczęśliwi ludzie czasem nie dostrzegają uroku tych zjawisk. Potrafią cieszć się chwilą. A Draco? W szkole czuł się wyśmienicie-zawsze otoczony przed grono wielbicielek i kolegów prowadzących rozrywkowy styl życia. Dni mijały mu przede wszystkim na świetnej zabawie. Kiedy nadchodził czas przyjazdu do rodzinnej posiadłości zaczynały się problemy. Miał zbyt wiele czasu na myślenie o przyszłości. W Hogwarcie żył z dnia na dzień i nie zastanawiał się specjalnie, co będzie za kilka lat. Tutaj zawsze dopadały go najróżniejsze myśli. Te, które odganiał od siebie w ciągu roku szkolnego.
-Draco-matka delikatnie złapała go za ramię.-Czyżbyś się czymś martwił?
-Nie, zamyśliłem się. Mógłbym jutro wrócić do Hogwartu? Pouczyłbym się trochę-skłamał.
W rzeczywistości chciał wrócić do swojego świata, wypełnionego po brzegi imprezami, alkoholem, pięknymi kobietami. Jego codzienność opierała się wyłącznie na przyjemnościach i nie było w niej miejsca na zmartwienia.
-Doskonale wiesz, że to nie zależy ode mnie. Zapytaj ojca-odrzekła.
Dracon niechętnie wyszedł z pokoju i skierował się do gabinetu Śmieciożercy. Zdawał sobie sprawę jak będzie wyglądać ich rozmowa, mimo to wiedział, że tak owa go nie ominie. Chciał szybko wysłuchać kazania Lucjusza i wyjechać. 
***
Przepraszam za długą nieobecność :( Na moje usprawiedliwienie mam sporo nauki, ale powoli wszystko ogarniam. W przyszły weekend powinna ukazać się kolejna część. Dziękuję wszystkim moim czytelnikom <3.