niedziela, 11 listopada 2012

Rozdział 3.

Decyzja Hermiony o wyjeździe była niemalże natychmiastowa. Cicho szlochając, umieszczała w walizce poszczególne elementy garderoby, które kilka godzin temu starannie ułożyła na półkach. Nie mogła uwierzyć, że raptem jedno zdanie tak dotkliwie ją zraniło. Usilnie starała się zapomnieć o słowach matki, lecz ilekroć przymykała powieki, odtwarzała w myślach rozmowę Charlotte i Edwarda. Gdyby nie jej dociekliwość, zapewne wciąż żyłaby w błogiej nieświadomości. Właśnie ów mugolska słabość-niepohamowana ciekawość, zaprowadziła dziewczynę do salonu. Charakter, który zawdzięczała swojemu magicznemu obliczu, w tym chciwość i spryt, zawładnął ciałem Hermiony. W ten sposób ukryła się za komodą, uważnie słuchając dyskusji państwa Granger. Na samo wspomnienie tamtego momentu, oczy szesnastoletniej czarodziejki ponownie zaszkliły się. Tak bardzo potrzebowała wsparcia. Brakowało jej ciepła, bliskości, zaufania. Krótko mówiąc, cierpiała przez brak miłości. Nie potrafiła się do tego przyznać, lecz na widok zakochanych uczniów, spacerujących po szkolnych korytarzach, odczuwała niesamowitą pustkę. Gdy Ron tęsknym wzrokiem spoglądał w stronę Lavender Brown, a zdeterminowany Potter zabiegał o względy Cho Chang, ich przyjaciółka czuła się niezręcznie. Wówczas, pod pretekstem nawału prac domowych, spędzała wiele godzin w bibliotece.
-Nienawidzę świąt-wyszeptała.
Pod wpływem emocji chwyciła bożonarodzeniową pocztówkę i podarła ją na drobne kawałki.
-Kur...-zaklęła w myślach. Używanie wszelkich wulgaryzmów było u niej nieczęstym zjawiskiem, lecz obecnego stanu rzeczy nie umiała określić bardziej wyszukanym i kulturalnym mianem. Hermionie zależało teraz wyłącznie na opuszczeniu Londynu. Beznadziejne, mugolskie miasto od zawsze uznawała za bezduszne i oziębłe, a ostatnie wydarzenia tylko utwierdziły szesnastolatkę w tym fakcie. Bezszelestnie przemknęła obok sypialni rodziców, a następnie biegiem rzuciła się do wyjścia. 25 grudnia-ten dzień zapoczątkował nowy etap. Zerwanie kontaktu z rodzicami było tylko zalążkiem zmian, które miały nadejść w życiu młodej czarodziejki.
***


 -Niewdzięczny gówniarzu-wakrnął rozwścieczony Lucjusz, przybliżając się do syna.
Uderzył go. Z trudem powtrzymując się od użycia zaklęcia niewybaczalnego, uciekł się do przemocy fizycznej. Młody Malfoy pozostał niewzruszony mimo, iż z jego wargi sączyła się krew, a zjawisko to potęgowało przykre pieczenie. Zależało mu na okazaniu całkowitej obojętności. Doskonale zdawał sobie sprawę, że taka postawa doprowadzi Śmierciożerce do szału. Dracona ogromnie bawił taki obrót sprawy. Z trudem powtrzymywał śmiech, widząc zirytowanego ojca.
-Zejdź mi z oczu-odparł zrezygnowany mężczyzna, z trudem powtrzymując się od wymierzenia kolejnego ciosu.
Czarodziej uśmiechnął się triumfalnie. Osiągnął swój cel, co tylko utwierdzało go w przekonaniu, że ma niesamowitą siłę perswazji. Tymbardziej, iż jego ojciec nie należał do osób podatnych na wpływy innych. Z dumnie uniesioną głową opuścił gabinet Lucjusza. Moja krew-skwitował sługa Czarnego Pana. Widział, że jego syn zmienia się, a po lękliwym i pozbawionym własnego zdania chłopcu, nie zostało ani śladu. Wkrótce szesnastoletni Malfoy miał spełnić swoje powołanie. Rodzice niezmiernie cieszyli się, że będzie kontynuuował rodzinną tradycję. Pomimo świadomości, jak duże ryzyko idzie za współpracą z Voldemortem, nie wyobrażali sobie syna w innej roli. Pytanie tylko, czy ktokolwiek spytał o zdanie samego Dracona? Cóż, przyszłość Ślizgona od dawna była zaplanowana, natomiast nikt nie kwapił się do porozmawiania na ten temat z samym zainteresowanym. W domu Malfoyów nieczęsto rozmawiano o problemach, a jeszcze rzadziej o uczuciach. Narcyza i jej małożnek nie mieli jednak pojęcia, iż wyrządzają tym młodemu mężczyźnie, ogromną krzywdę. Albowiem ciężko wychowywać się bez miłości, w późniejszym czasie trudno także okazać komuś to uczucie. W związku z tym, ich potomek został skazany na samotność. Tłumił to uczucie gdzieś głęboko w sobie, co nie zmienia faktu, że wypełniała go dziwna pustka, kiedy obserwował zakochane pary.
***

Kolejne płatki śniegu opadały na opustoszałe uliczki Londynu. Taki widok zdarzał się jedynie w trakcie Świąt Bożego Narodzenia. Wówczas mieszkańcy stolicy spędzali czas z rodziną, praktycznie nie wychodzili z domów. Hermiona nigdy nie miała okazji zobaczyć, jak niezwykłe staje się wówczas miasto. Pomimo ogarniającego ją smutku, odczuwała jakąś magię, skrytą pod powłoką białego puchu. Błoga cisza działała na czarodziejkę kojąco, mogła na moment oderwać się od rzeczywistości. Przymknęła powieki i uśmiechnęła się. Po raz pierwszy od wyjazdu z Hogwartu poczuła się szczęśliwa i chciała, aby to uczucie nigdy nie ustało. Gdy lekkie opady, zmieniły się w śnieżycę, dziewczyna niechętnie otworzyła oczy i narzuciła na głowę kaptur. Usiadła na przystanku autobusowym, gdyż po kilkugodzinnym spacerze i braku snu, zaczęła odczuwać zmęczenie. Mróz także dawał się we znaki. Czarodziejka zerknęła na zegarek. Do odjazdu pociągu pozostało pięć godzin. Cieszyła się na myśl, że spędzi w Londynie jeszcze trochę czasu. Bardzo chciała coś zmienić i podobnie jak stolica Anglii, na moment dopuścić do siebie magię, inną niż ta, której uczyła się w trakcie roku szkolnego. Chciała zrobić coś spontanicznego, nieoczekiwanego. Wcześniej nie myślała o życiu w ten sposób, ale brakowało w nim adrenaliny.
-Masz może zapalniczkę?-z zamyśleń wyrwał ją męski głos.
Hermiona dopiero teraz dostrzegła, że kaptur zakrywa połowe jej bladej, zamrzniętej twarzy. Zdjęła go i przeniosła wzrok na mężczyznę. Zamarła. On także był z niemałym szoku, widząc do kogo zwrócił się z tym pytaniem.
-Granger-na wskroś przeszywał ją swoim chłodnym i pełnym pogardy wzrokiem.
-Nawet nie zaczynaj. Zachowujmy się tak, jakbyś wogóle mnie nie spotkał-odparła i wyminęła Dracona.
Nie miała pojęcia, za jakie grzechy los postawił na jej drodze właśnie Malfoya. Ostatnią rzeczą o jakiej marzyła, było słuchanie docinków, tyczących się jej pochodzenia lub wyglądu. Niejednokrotnie przez jego upokorzenia w oczach dziewczyny, pojawiały się łzy. Nigdy nie dawała mu tej satysfakcji i uzewnętrzniała emocje dopiero wówczas, gdy zostawała sama.
-Poczekaj-zawołał i ruszył za Gryfonką.-Co z tą zapalniczką?
***

Draco spojrzał na dziewczynę wyczekująco. W porównaniu do starcia z ojcem, spotkanie Hermiony nie uważał za nic szczególnego. Szczerze powiedziawszy, był ciekawy dalszego rozwoju wydarzeń.
Po chwili dziewczyna wręczyła mu zapalniczkę. Malfoy sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął z niej opakowanie papierosów. Były one jedynym z niewielu wynalazków mugoli, które doceniał. Czuł, że wraz z dymem odchodzą problemy, o których wolał nawet nie myśleć. Prościej było skrywać wszelkie uczucia za maską bezwględnego i oziębłego arystokraty. Nie zwierzał się nikomu, nawet Zabiniemu i Pansy, których uznawał za najlepszych przyjaciół.
-W zamian za ogień, mógłbyś mnie poczęstować-skwitowała, zerkając na chłopaka, który zaciągał się dymem nikotynowym.
-Ty palisz, szlamo?-spytał.
Za każdym razem określenie to wzbudzało w Granger podobne uczucia. Po pierwsze chciała potraktować chłopaka podobnie jak w trzeciej klasie, kiedy to przed egzekucją Hardodzioba, obrażał Hagrida. Z drugiej strony słowo "szlama" niejednokrotnie doprowadzało Hermionę do łez.
-Dalsza rozmowa nie ma sensu-odpowiedziała, powstrzymując się od innej, chaotycznej reakcji.
Spędzenie najbliższych godzin w towarzystwie Granger zapowiadało się o wiele ciekawiej niż oczekiwanie na pociąg w samotności. Z tego powodu złapał ją za nadgarstek, uniemożliwiając tym samym jakikolwiek ruch.
-Granger, naprawdę myślisz, że dam ci tak po prostu pójść?-wyszeptał.
Hermiona westchnęła zrezygnowana. Doskonale wiedziała, iż Dracon nie da za wygraną. Krótko mówiąc, przez najbliższe godziny była skazana na towarzystwo Ślizgona. Chwyciła jointa i usiadła naprzeciw chłopaka. Dymy z ich papierosów przecinały się ze sobą. Magiczny widok. Dwa odrębne światy w tym momencie były niemalże identyczne. Zarówno Draco jak i Miona, zaczynali nowy etap swojego życia. Siedzieli w milczeniu, lecz to w zupełności im wystarczało. Chociaż na krótką chwilę zaniknęła między nimi gałąź nienawiści.
***
Źle się czuję z tym, że tak długo musicie czekać na nowe rozdziały. Niestety, ale ilości kartkówek i sprawdzianów nie zmienię -.- Zależy mi na blogu i moich czytelnikach, dlatego nie poddaję się. Pozdrawiam i obiecuję, iż dodam czwarty rozdział najszybciej jak się da.


sobota, 13 października 2012

Rozdział 2.

Na ogromnym stole stały już liczne potrawy i wypieki. Pani Granger nerwowo krzątała się po salonie. Po raz setny poprawiała obrus, zmieniała ustawienie poszczególnych misek i talerzy. Starała się, aby zorganizowana przez nią kolacja wypadła idealnie. Hermiona przyglądała się temu, nie kryjąc irytacji. Nienawidziła perfekcjonizmu, gdyż jej zdaniem doskonałość była najzwyczajniej w świecie nudna. To liczne niedociągnięcia, wady nadają ludzkiemu życiu sens. Wiadomo-powinniśmy walczyć ze swoimi słabościami, aczkolwiek jej matka przesadzała. Przecież równo ułożone serwetki nie uczyniły Świąt Bożego Narodzenia bardziej magicznymi.
-Może byś pomogła?-w głosie pani Charlotte dało się wyczuć nutkę żalu. Podczas gdy ona przejęta dopracowywała każdy szczegół,  Miona siedziała na sofie i uważnie obserwowała poczynania swojej rodzicielki
-Mamo, spokojnie. Co za różnica gdzie umieścisz stroik?-odpowiedziała dziewczyna, również nie siląc się na uprzejmy ton.
Po chwili zrezygnowana matka opuściła pokój. Podczas gdy cały świat przygotowywał się do Wigilii, Hermiona jako jedyna nie uległa świątecznej gorączce. Zastanawiała się, co robią jej przyjaciele. Z pewnością spędzali czas na grze w szachy lub podjadaniu ciast. Harry tegoroczne święta spędzał u Weasley'ów, więc zarówno on jak i Ron nie mogli narzekać na nudę.
-Hermiono, za godzinę przyjdą moi rodzice. Przebierz się-poradził Edward.
Szesnastolatka machinalnie wstała z kanapy i skierowała się w stronę swojej sypialni. Ojciec z początku przyjrzał się jej ze zdumieniem, lecz postanowił nie poprzestać na prostym poleceniu i nawiązać dłuższą rozmowę-te miały miejsce w ich domu niezwykle rzadko.
-Tak wiele się zmieniło...-odparł bardziej do siebie, niż Miony.
-Co konkretnie masz na myśli?-spytała.
Poczuła, że to pytanie może zmierzać do pogawędki, a te w wypadku państwa Granger wskazywały na zabawę w opiekuńczych rodziców.
-Widzisz, kochanie. Czasem ludzie mają swoje sekrety. Zatajają fakty dla czyjegość dobra. Później okazuje się, że to wszystko na nic, a efekt jest odwrotny do przez nas oczekiwanego-zaczął.
Jego słowa były dla Hermiony całkowicie bezsensowne i nie miała pojęcia do czego zmierza ten monolog.
W pomieszczeniu nieoczekiwanie zjawiła się Charlotte. Posłała swojemu ukochanemu gniewne spojrzenie. Zmieszany zwrócił się do młodej czarodziejki:
-Idź się ubrać. Jutro wrócimy do naszej rozmowy-poradził, a następnie wyszedł z pokoju dziennego.
Po chwili dziewczyna znajdowała się przed lustrem, uważnie przeglądając się swojemu odbiciu. Założyła piękną, bordową sukienkę z bufiastymi rękawami o długości 3/4. Sięgała połowy ud, co optycznie wydłużyło jej zgrabne nogi. Nerwowo przygryzała dolną wargę, niczym początkująca artystka mająca za chwilę wystąpić przed ogromną publicznością. W rzeczy samej  każda uroczystość rodzinna była dla niej ogromnym stresem.        
                       ***
Chłopak samotnie siedział w fotelu. Od przyjazdu z Hogwartu praktycznie nie opuszczał swojego pokoju. Wolał nie narażać się ojcu, który pouczał go w każdej drobnostce. Najchętniej pozostał by w czterech ścianach równieź podczas Wigilii, aczkolwiek nie istniała raczej taka możliwość. Widząc, że dochodzi dziewiętnasta niechętnie zarzucił na siebie popielatą marynarkę i zjawił się na parterze ogromnej posiadłości należącej do rodziny Malfoyów od kilkuset lat. Skrzaty domowe powoli kończyły przygotowania świątecznego stołu. W między czasie Lucjusz jak zwykle zawzięcie sprzeczał się ze swoją małżonką. Draco wyminął ich zwinnie, wchodząc do holu. Tam potrącił jednego ze służących, który upuścił tacę, a jej zawartość rozsypała się na ciemnozielonej wykładzinie.
-Jak chodzisz imbecylu?-warknął Malfoy, nie dopuszczając do siebie myśli, że wypadek był wyłącznie jego winą.
-Przepraszam, panie. Nie chciałem...-odparła postać o drobnej posturze i natychmiast zabrała się do posprzątania resztek jedzenia.
-Jest jakiś problem?-niespodziewanie za Draconem pojawił się jego ojciec.
-Pieprzony skrzat na mnie wleciał-odparł poirytowany chłopak.
Po pokoju najpierw rozszedł się męski głos-"Crucio", a następnie pisk niewinnej istoty. W takich momentach blondyn doceniał bezwględnego Śmierciożerce. Z triumfalnym uśmiechem odszedł od konającego stworzenia. Czerpał satysfakcję z cudzego ciepienia-dokładnie jak Lucjusz. To była jedna z niewielu cech, które cenili w nim rodzice.
-Zaraz zjawią się nasi goście-powiedział jasnowłosy mężczyzna.
Zaciekawiony chłopak spojrzał wyczekująco na ojca. Chciał bowiem dowiedzieć się czegoś więcej o osobach, które miały spędzić z nimi święta. Co roku ich dom odwiedzali zwolennicy Czarnego Pana, a zadaniem Draco było zachowywanie się jak przystało na prawdziwego mężczyznę o zaszczytnym nazwisku "Malfoy".
-Mój znajomy, Jonathan Woodsen przyjdzie razem ze swoją żoną Rosalindą. Oczekuję, że nie przyniesiesz mi wstydu-rzekł beznamiętnie, po czym otworzył drzwi zaproszonym przez niego Śmierciożercom.
***
Sytuacja w domu była bardzo napięta. Podczas gdy Charlotte starała się podtrzymywać rozmowę z teściami o niezwykłych osiągnięciach Hermiony w nauce, Edward sączył kolejny kieliszek wina. Od czasu do czasu potakiwał małżonce, zerkając na córkę z wymuszonym uznaniem. Tak naprawdę nigdy nie był z niej dumny. Co prawda słyszał o jej ogromnej wiedzy, lecz nie pojmował świata czarów i zasad, które nimi rządzą. Mionie też nie zależało na zrozumieniu, nauczyła się być samowystarczalna. Jeśli już potrzebowała pomocy, zwracała się do przyjaciół-nie rodziców.
-Hermiono, dlaczego nic nie mówisz? Słabo wyglądasz-stwierdził staruszek.
-Wszystko ok, dziadku. Jestem zmęczona podróżą i tyle-powiedziała, a na jej twarz wstąpił cień uśmiechu.
Odpuściła sobie to przedstawienie. Wolała bezczynnie siedzieć i bacznie obserwować jak cała rodzina Granger stara się dobrze wypaść przed krewnymi. W tym roku odpuściła sobie udawanie kogoś, kim tak naprawdę nigdy nie była; wspaniałą córką, miesiącami wyczekującą spotkania z najbliższymi. Babcia, dziadek, mama, tata-dlaczego te słowa brzmiały tak obco?
-Masz tam jakiś przyjaciół? Może jest jakiś szczególny młodzieniec?-tym razem głos zabrała matka Edwarda.
-Owszem, poznałam świetnych ludzi. Co do drugiego pytania-nie mam chłopaka-oznajmiła, nie odrywając wzroku od talerza.
-A inni czarodzieje też pochodzą ze zwyczajnych rodzin?-odezwał się dziadek William.
-Różnie to bywa. Niektórzy są tacy jak ja. Inni mają rodziców z magicznymi mocami, a czasem tylko jeden rodzic posiada nadprzyrodzone zdolności-wyjaśniła.
Krótko mówiąc znajdowała się w najgorszej możliwej sytuacji. Prościej jest móc od najmłodszych lat rozmawiać o magii, dzielić się wrażeniami na temat Hogwartu. Z czasem można było przywyknąć do braku zrozumienia, najgorsze były docinki osób obdarowanych przez los większym szczęściem. Udawała, iż nie robi to na niej wrażenia, aczkolwiek słowo "szlama" nie raz doprowadzało ją do płaczu. Przed wrogami udawała silną, a po lekcjach zamykała się w łazience i cicho szlochała. Niekiedy dochodziła do wniosku, że przebywanie w mugolskiej szkole to zapewne mniejsze wyzwanie. Z drugiej strony magia była dla niej zbyt fascynująca i nie umiałaby zaprzestać uczenia się nowych zaklęć, eliksirów.
Chwile spędzone nad książkami pozwalały jej zapomnieć o wszystkich problemach, a owocowały wspaniałymi wynikami w nauce i samorealizacją. Tyle razy chciała się zmienić, przestać brać to wszystko do siebie, a co najważniejsze, nikogo nie udawać. Ten wieczór utwierdził ją w fakcie, że nadeszła pora skończyć udawanie i zacząć nowe życie. Rodzinę Granger od dłuższego czasu łączyło jedynie nazwisko. Jednak nikt nie miał odwagi by powiedzieć to na głos.
***
Draco nie zawiódł swojego ojca. Zachowywał się jak należy, a rozmowa z Jonathanem dała świadectwo jego dojrzałości. Nie był zbyt ciekawski, ale jednocześnie uważnie słuchał wypowiedzi Lucjusza i drugiego Śmieciożercy. W przyszłości miał stać się jednym z nich, więc Malfoy Sernior zapoznawał go ze zwolennikami Voldemorta. Znakomity ze mnie aktor-pomyślał Dracon. Tak naprawdę spotkania ze znajomymi ojca wogóle go nie interesowały. Udawanie zafascynowanego przynosiło mu jednak spore korzyści-święty spokój.
-Hogwart to ponoć bardzo dobra szkoła-po raz pierwszy głos zabrała Rosalinda.
-Owszem-przyznał Lucjusz.-Draco rzecz jasna należy do Slytherinu.
-A państwo mają dzieci?-spytał blondyn.
Ci wymienili między sobą znaczące spojrzenia. Czyżby trafił w czuły punkt? Wiedział, że kiedy goście wyjdą rodzice zapewne nie pozostawią tego bez komentarza. Tylko skąd Smok mógł wiedzieć, że lepiej nie zaczynać tego tematu? Dla własnego bezpieczeństwa postanowił wytrwać do końca kolacji w milczeniu. Ojciec wielokrotnie powtarzał mu o byciu mężnym, potężnym. Ciekawe jak jego dorastający syn miał nabyć te cechy, skoro musiał uważać na każde słowo, najdrobniejszy czyn.
-Na nas już pora-kiedy z ust Jonathana padło to zdanie, chłopak odetchnął z ulgą.
Cała trójka odprowadziła parę do drzwi. Tak też zakończył się kolejny, świąteczny wieczór. Malfoy udał się do swojej sypialni, aby uniknąć rozmowy z rodzicami. Powoli zaczynał mieć dosyć otaczającej go atmosfery. Nie chciał zostać Śmierciożercą, chociaż zdawał sobie sprawę, że to jego przeznaczenie. Tak naprawdę nigdy nie zastanawiał się, czego on sam oczekuje od życia. Liczyło się głównie to, czego życzy sobie Lucjusz. Starał się być jego wiernym odwzorowaniem. Draco ocknął się z zamyśleń. Za oknem szalała śnieżyca, niebo błyszczało milionami gwiazd. Pogoda wprost idealna jak na dwudziesty czwarty grudnia. Zapewne dla wielu wszystko w ten dzień było perfekcyjne-nie tylko warunki atmosferyczne. Tyle, że szczęśliwi ludzie czasem nie dostrzegają uroku tych zjawisk. Potrafią cieszć się chwilą. A Draco? W szkole czuł się wyśmienicie-zawsze otoczony przed grono wielbicielek i kolegów prowadzących rozrywkowy styl życia. Dni mijały mu przede wszystkim na świetnej zabawie. Kiedy nadchodził czas przyjazdu do rodzinnej posiadłości zaczynały się problemy. Miał zbyt wiele czasu na myślenie o przyszłości. W Hogwarcie żył z dnia na dzień i nie zastanawiał się specjalnie, co będzie za kilka lat. Tutaj zawsze dopadały go najróżniejsze myśli. Te, które odganiał od siebie w ciągu roku szkolnego.
-Draco-matka delikatnie złapała go za ramię.-Czyżbyś się czymś martwił?
-Nie, zamyśliłem się. Mógłbym jutro wrócić do Hogwartu? Pouczyłbym się trochę-skłamał.
W rzeczywistości chciał wrócić do swojego świata, wypełnionego po brzegi imprezami, alkoholem, pięknymi kobietami. Jego codzienność opierała się wyłącznie na przyjemnościach i nie było w niej miejsca na zmartwienia.
-Doskonale wiesz, że to nie zależy ode mnie. Zapytaj ojca-odrzekła.
Dracon niechętnie wyszedł z pokoju i skierował się do gabinetu Śmieciożercy. Zdawał sobie sprawę jak będzie wyglądać ich rozmowa, mimo to wiedział, że tak owa go nie ominie. Chciał szybko wysłuchać kazania Lucjusza i wyjechać. 
***
Przepraszam za długą nieobecność :( Na moje usprawiedliwienie mam sporo nauki, ale powoli wszystko ogarniam. W przyszły weekend powinna ukazać się kolejna część. Dziękuję wszystkim moim czytelnikom <3. 
 

sobota, 15 września 2012

Rozdział 1.


Szkolny korytarz został przyozdobiony gałązkami drzew iglastych. Dzięki temu całą placówkę wypełnił zapach żywicy. Zmieszał się on ze słodką wonią ciast wypiekanych w kuchni. Błonie pokrył śnieżnobiały puch, pobliski zbiornik wodny zamarzł. Niektórzy korzystając ze sprzyjających warunków ślizgali się na lodzie, inni przechadzali się zaśnieżoną dróżką. Wykorzystywali ostatnie chwile przed wyjazdem na zabawie ze swoimi przyjaciółmi. Już za kilkanaście minut miał się odbyć uroczysty, pożegnalny posiłek. Uczniowie powoli gromadzili się w Wielkiej Sali. Jak zawsze została pięknie przystrojona. W rogu jadalni ustawiono ogromną choinkę, błyszczącą milionem kolorowych światełek.
-Jak widać w Ministerstwie nie mają już, na co wydawać pieniędzy-skwitował Draco, przyglądając się świątecznym ozdobom.
-Ktoś tu chyba nie przepada za Bożym Narodzeniem-odparł Blaise, zajmując miejsce obok swojego przyjaciela.
Malfoy nie odpowiedział. W milczeniu przyglądał się roześmianym grupkom znajomych, którzy ze zniecierpliwieniem oczekiwali spotkania z rodzicami. To wydawało mu się takie dziecinne, prze kaligrafowane. Może, dlatego gdyż on sam nigdy nie doświadczył uroku prawdziwych Świąt Bożego Narodzenia. Podobnie zresztą jak prawdziwej miłości. 
     *** 
Hermiona zmierzała w stronę Wielkiej Sali. Już z oddali widziała choinkowe lampki i pstrokate bombki powieszone na olbrzymim świerku. Wzięła głęboki oddech-jakby liczyła na to, że razem z powietrzem wchłonie świąteczny klimat. Jednak w jej sercu nadal tkwiła pustka. Nawet promienny uśmiech Ginny nie sprawił, że poczuła wewnętrzne ciepło. Podziwiała swoją najlepszą przyjaciółkę- za pozytywne myślenie, pogodę ducha. Chciałaby umieć czerpać radość z niewielkich rzeczy, nie brać do siebie uwag innych. Tymczasem twardo stąpała po ziemi, nie umiała pokonać swojej wrażliwości-nienawidziła w sobie tych wad, ale nie potrafiła inaczej. Zdawała sobie sprawę, że tłumienie emocji jest fatalnym rozwiązaniem. Aczkolwiek przywykła do takiego postępowania. Tym bardziej, że w jej domu tę metodę praktykowano od lat.
-Słuchasz mnie?-zniecierpliwiona Weasley uważnie obserwowała zamyśloną przyjaciółkę.
Głos siostry Ronalda sprawił, że Miona powróciła do rzeczywistości.
-Przepraszam. Możesz powtórzyć?-odrzekła z nadzieją w głosie.
-Mówiłam, że nie mogę się doczekać Wigilii. Ma przyjechać moja kuzynka z Paryża. Zresztą stęskniłam się również za rodzicami-powiedziała Ginny.
Hermiona kiwnęła głową na znak, że tym razem wysłuchała jej wypowiedzi. Wolała jednak na tym poprzestać i nie dzielić się swoimi wrażeniami na ów temat. Tym bardziej, że profesor Dumbledore poprosił uczniów o ciszę i rozpoczął swoje przemówienie. Na początek złożył im serdeczne życzenia, a potem przeszedł do spraw organizacyjnych. Mówił o zmianach, które mają zostać wprowadzone w życie od następnego semestru. Z tego powodu rada pedagogiczna miała na ferie pozostać w Hogwarcie, aby dokładnie wszystko ustalić. Następnie głos zabrała Minerwa McGonagall:
-To półrocze zależy tylko od was. Pamiętajcie, aby nie bać się zmian i zawsze walczyć do samego końca. Nadchodzący semestr może okazać się wspaniałą przygodą. Tymi słowami kończę i dołączam się do życzeń pana dyrektora-odparła nauczycielka, po czym usiadła obok profesora Snape'a.
***
Dziewczyna wzięła swoje bagaże i ruszyła w stronę drzwi. Niechętnie nacisnęła klamkę i opuściła dormitorium. W błyskawicznym tempie znalazła się na parterze.
-O której miałaś zejść na dół? Gryffindor traci pięć punktów-stwierdził nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią.
Miona westchnęła cicho, co nie uszło uwadze profesora.
-Skoro pogrywasz w ten sposób to po świętach zapraszam na szlaban-dodał i uśmiechnął się z wyższością.
Zapadła cisza, którą nieoczekiwanie przerwały czyjeś kroki. Draco Malfoy wolnym, dostojnym krokiem pokonywał kolejne stopnie. Pani McGonagall spojrzała na Snape'a wyczekująco, ale ten nie zareagował. Widząc to sama przejęła inicjatywę.
-Draconie, spóźniłeś się. Odbieram Slytherin'owi pięć punktów-powiedziała. Zależało jej na sprawiedliwości, gdyż nienawidziła faworyzowania poszczególnych domów.
-Wielkie rzeczy..-odburknął, nie wyczuwając powagi sytuacji.
-Severusie, chyba zgodzisz się ze mną, że pannie Granger przyda się pomoc-rzekła, a Miona pokręciła głową z dezaprobatą.
Do odjazdu pociągu zostało niewiele czasu. Uczniowie szczelnie otulili się swoimi szalikami, założyli rękawiczki. Na zewnątrz szalała śnieżyca, mróz dawał się we znaki. Wszyscy biegiem ruszyli przed siebie, aby jak najszybciej znaleźć się w ciepłym, przytulnym wagonie. Nawet Hermionie zależało na szybkim dotarciu na stacje kolejową. Mimo, że każdy krok przez zaśnieżoną drogę przybliżał ją do spotkania z rodzicami. Tego, które od kilku dni nie dawało jej spokoju.
***
Malfoy czasem zastanawiał się, co skłoniło go do zaprzyjaźnienia się z tak tępymi ludźmi. On jako syn Śmierciożercy znał różne zaklęcia czy przepisy na mało skomplikowane eliksiry. Blaise był dosyć zdolny, więc także opanował jakieś podstawy magii. Tymczasem Gregory i Vincent miewali problemy z prawidłowym trzymaniem różdżek. 
-Ale od czego mamy Snape'a? Dzięki niemu nie trzeba się przykładać do nauki-tym razem głos zabrał Zabini.
-Nawet o nim nie wspominaj. Mógł jakoś zareagować, a pozwolił żebym dostał szlaban od tej głupiej baby-oznajmił zdenerwowany Ślizgon.
***
Na tym kończę pierwszy rozdział. Dziękuję za komentarze na temat prologa :*

niedziela, 9 września 2012

Prolog.


Hermiona siedziała na łóżku, uważnie przyglądając się leżącej przed nią fotografii. Przedstawiała ona kobietę i mężczyznę w średnim wieku. Byli to Charlotte i Edward Granger. Na pierwszy rzut oka wyglądali na idealną parę, dumną ze swojej pociechy. A jak było naprawdę? Każda przerwa świąteczna lub ferie letnie były istnym pokazem swoich zdolności aktorskich. Co pół roku wszyscy odgrywali swoją rolę, a z biegiem czasu rodzinny spektakl stawał się coraz lepiej dopracowany. Miona za każdym razem opowiadała o nowych, magicznych zdolnościach i o tym, jak bardzo tęskniła za domem. Natomiast jej rodziciele wydawali się być zachwyceni córką-czarodziejką. W rzeczywistości każdy z utęsknieniem czekał na koniec tej maskarady i powrót do codzienności.
Właśnie zbliżało się Boże Narodzenie. Nie ma to jak miła, ciepła atmosfera przy Wigilijnym stole-pomyślała Hermiona. Rzecz jasna zachwyt wywołany nastrojem panującym przy uroczystej kolacji również zaliczał się do teatrzyku rodziny Granger. Udawana uprzejmość i wymyślne życzenia-w tym najlepiej sprawdzała się matka młodej kobiety. Byle jak najszybciej tu wrócić-wyszeptała Miona, rozglądając się po dormitorium. To tu czuła się bezpiecznie, Hogwart stał się dla niej domem. Sto razy lepszym niż ten w Londynie. W szkole mogła być sobą, mówić otwarcie o swoich uczuciach, a tam? Potajemnie liczyła, że kiedyś wszystko się zmieni. Ale zawsze było dokładnie tak samo-nadzieja gasła w momencie przyjazdu do stolicy Wielkiej Brytanii.

***
To dosyć demotywujące-od najmłodszych lat żyć ze świadomością, że idealny świat to jedynie wymysł bajkopisarzy. Nie łatwo jest poradzić sobie, wiedząc, iż rodziców nie łączy prawdziwa miłość, a uczucia przegrywają z rządzą władzy i pieniędzy. Takie są realia, bez względu na to czy jest się czarodziejem, czy nic nieznaczącym śmiertelnikiem. Choć z drugiej strony Draco był wdzięczny swojemu ojcu. Został przynajmniej uświadomiony, jak wygląda życie w XXI wieku. Trzeba przyznać-nie miało nic wspólnego z baśniami, które matka czytała mu na dobranoc. Starała się jak mogła, ale ojciec odebrał mu dzieciństwo.

Wspaniali rodzice-mruknął. Niestety, zbliżały się święta. Młody Malfoy wprost nienawidził okresu Bożego Narodzenia. Ojciec nawet wtedy kilkanaście razy dziennie kłócił się z matką, a swoją złość wyładowywał także na swoim synu. Podobnie bywało zresztą w wakacje. Wątpił czy da radę przetrwać i nie podpaść ojcu. Na poprzedniej Wigilii był bliski załamania nerwowego, a ten rok nie zapowiadał się lepiej. Miał serdecznie dosyć uroczystych kolacji wyprawianych w rodzinnej posiadłości. Odwiedzali ich wtedy krewni, a cała trójka udawała idealną rodzinę, w której matka ma coś do powiedzenia, a jej mąż wyśmienicie dogaduje się z synem. W rzeczywistości nie było tak kolorowo, ale okrutna prawda nie mogła ujrzeć światła dziennego. Lepiej przecież kłamać i czuć, że reszta rodziny patrzy z podziwem na rozsądnego ojca, troskliwą matkę i pokornego syna.